MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Warmia i Mazury. Nie igrać z wiatrem, który w żagle dmie

Mieczysław Rutkiewicz
- Kiedy wiatr wieje powyżej 20 węzłów, nie wychodzimy z portu. Po co kusić los. Jeden błąd i prawie leci maszt. Pół roku pracy wzięłoby w łeb - mówi Grzegorz Baranowski, jeden z polskich żeglarzy, którzy ostatnio w ...

- Kiedy wiatr wieje powyżej 20 węzłów, nie wychodzimy z portu. Po co kusić los. Jeden błąd i prawie leci maszt. Pół roku pracy wzięłoby w łeb - mówi Grzegorz Baranowski, jeden z polskich żeglarzy, którzy ostatnio w Walencji trenowali na pokładzie 24-metrowej łódki MK Cafe Posti.

Grudzień w Walencji przypomina początek polskiej jesieni. O tej porze roku życie w królewskim jachtklubie zamiera. W basenie portowym leniwie kołyszą się jachty. Las masztów robi wrażenie. Tutejszy Real Club Nautico zrzesza pięć tysięcy członków. - Tylu i to takich łódek nie uświadczysz na całym naszym Bałtyku - stwierdza jeden z warszawskich dziennikarzy.

Do Walencji, na treningi polskiej załogi przygotowującej się do regat o Puchar Ameryki przyjechało kilkunastu przedstawicieli mediów. Tu mieści się baza hiszpańskiego syndykatu, który dla uczczenia pięćsetnej rocznicy odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba sześć lat temu wystawił pierwszy iberyjski jacht w America's Cup.

W 1992 r. w Kadyksie powstała jednostka treningowa. To właśnie ją - razem z dwoma wielkimi masztami i kilkudziesięcioma potężnymi żaglami - polskie firmy MK Cafe i Posti odkupiły od Hiszpanów. Do kwietnia port w Walencji będzie służył Polakom, którzy za cztery lata chcą popłynąć w regatach uchodzących za jedno z największych sportowych wyzwań.

Biało-czerwony jacht przytłacza wielkością i masą 25 ton, schowanych w większości cztery metry pod wodą. 34-metrowy maszt sięga dziesiątego piętra wieżowca. W pionie utrzymuje go sznur stalowych lin. Na brzegu i na pokładzie uwija się kilkunastu żeglarzy. Przygotowują łódkę do treningu. Zajmuje im to kilka godzin. Pośpiech jest ostatnią rzeczą potrzebną w takiej sytuacji.

- To olbrzymi jacht, więc odpowiedzialność każdego z nas za stan techniczny jest tak samo wielka - wyjaśnia jeden z członków załogi Mirosław Rychcik. - Trzeba wszystko przejrzeć od A do Z: sprawdzić od góry do dołu maszt, mocowania, liny, żagle, kabestany, całą elektronikę. Niedopatrzenie na brzegu może mieć opłakane skutki na wodzie.

Na top masztu, za pomocą kabestanów, wciągany jest Jacek Wysocki. Zabezpieczony pasami, ze zręcznością akrobaty dokonuje codziennych oględzin. W porcie odpowiada za stan techniczny jachtu. Podczas treningów pełni odpowiedzialną i niebezpieczną funkcję dziobowego. Zdejmuje i podpina przednie żagle: genuę i spinakera.

Jego rewir to najwęższe miejsce na jachcie. Nie ma żadnej asekuracji. Równowagę na mokrej łódce utrzymuje dzięki dobrej przyczepności specjalnych butów do pokrytego antypoślizgową farbą pokładu. Podobnie zresztą jak cała załoga, która obowiązkowo przed wyjściem z portu zmienia obuwie.

- Na fali zabawa faktycznie staje się niebezpieczna, szczególnie kiedy muszę się wspinać na samą górę. Na szczęście mam dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy - uspokaja Wysocki.

Przyjazd dziennikarzy do Walencji okazał się pechowy dla załogi dowodzonej przez Karola Jabłońskiego. Pierwszego dnia skiper i sternik MK Cafe Posti szybko zakończył trening. Po wyjściu z portu i postawieniu głównego żagla - grota zerwało się ciężkie okucie obciągacza bomu.

Na szczęście nikomu nic się nie stało. Specjaliści z Majorki, którzy dali rękojmię na swoją robotę, z powodu świątecznych dni nie mogli przyjechać do Walencji. Trzeba było znaleźć rozwiązanie zastępcze. Nazajutrz, już przy mniejszym wietrze, jacht znów wyszedł na wodę. Tego dnia z Majorki przyleciał właściel firmy MK Cafe Marek Kwaśnicki.

Mimo że pierwsza sesja treningowa na Morzu Śródziemnym była w październiku, dopiero teraz 48-letni biznesmen z Koszalina znalazł czas, by zobaczyć łódkę w akcji. Dwie godziny treningu wystarczyły, żeby przekonać się, jak trudno ją ujarzmić.

Nad kolosem musi zapanować szesnastu mężczyzn. Silnych i wyjątkowo sprawnych. Tylko tacy są w stanie dźwigać, wciągać, zrzucać i zwijać zwoje żagli. - To mało ludzi jak na taki jacht - wyjaśnia Jabłoński. - W innych regatach łódki tej wielkości obsługuje 24 żeglarzy. Dlatego u nas jest taki młyn na pokładzie.

Rotacja jest ogromna. Tylko sternik i dwaj grinderzy (po polsku: młynkowi) są przypisani do swoich pozycji przy wszystkich manewrach. Dwóch Pawłów, studentów AWF Gdańsk, to prawie dwumetrowe chłopy. Kulomioci, którzy z ciekawości trafili do żeglarskiej załogi. Każdy z nich wyciska na leżąco sztangę ważącą ponad 200 kg.

Na komendę trymerów kręcą kabestanami, wybierając liny. Przy zwrotach i zmianach żagli ,robią młynki" jak szaleni. - W czasie regat grinderzy tracą mnóstwo sił. Po jednym dniu wyścigów w Pucharze Ameryki są tak wypompowani, że następnego dnia zastępują ich inni - obrazuje wysiłek na tej pozycji Jabłoński.

Załoga w kokpicie i na dziobie uwija się jak w ukropie. Przy ostrym kursie na wiatr i mocno wybranych żaglach łódka niemal kładzie się na bok. Ubrani na granatowo żeglarze sprytnie przeskakują na przeciwleglą burtę. Na pokład wlewa się woda, padają krótkie komendy. Na razie po polsku. Z czasem obowiązującym językiem będzie angielski.

Bardziej praktyczny i precyzjny. W ruch idą też ręce. Migowy język zastępują słowa, których niekiedy nie słychać. Najczęściej umownych znaków używa dziobowy, ma najdalej do stanowiska sternika. W ogólnym ferworze nikt nie dba o formy grzecznościowe. Jabłoński, który podobno podczas regat wręcz kipi, tu panuje nad nerwami.

Wie, że Marka Kwaśnickiego razi dosadny język żeglarski. Trening przerywa pęknięcie listwy grota. Rwie się żagiel. Na maszt w pasach wędruje Wysocki. Ściąga kevlarową listwę, można zrzucić grot. Wracamy do portu.

- Jeśli coś pęka, coś się urywa, razem z Karolem wydajemy komendy, jaki żagiel musi być najszybciej zrzucony - mówi trymer genuy i spinakera, pochodzący z Mrągowa Grzegorz Baranowski. - Trzeba reagować błyskawicznie, by zminimalizować ewentualne szkody.

Sportowa część projektu opiera się na wiedzy i doświadczeniu Jabłońskiego. Żeglowanie na morskich jachtach nie ma dla niego tajemnic. Jest absolutnym autorytetem dla reszty ekipy. Jego perfekcjonizm wymusza podobne postępowanie u pozostałych członków załogi.

- Karol rzadko chwali chłopaków. Jeśli już powie kilka ciepłych słów, to znaczy, że naprawdę zrobili dobrą robotę - mówi Mirosław Rychcik.

Waldemar Heflich, polski komentator żeglarstwa w stacji Eurosport, nie ma wątpliwości, że bez Karola Jabłońskiego i Marka Kwaśnickiego ruszenie z tak odważnym projektem byłoby niemożliwe: - Mimo pewnych różnic dobrali się jak w korcu maku. Jeden i drugi lubi wygrywać. Obu charakteryzuje ta sama cecha: są do bólu szczerzy i wymagający.

Ostatni dzień pobytu w Walencji. Deszczowe chmury i silny wiatr. Jabłoński odwołuje zajęcia na wodzie. Jest okazja, żeby wejść pod pokład. W części rufowej stanowisko ma Andrzej Armiński, inżynier i właściciel stoczni jachtowej ze Szczecina. Zajmuje się pomiarami osiągów i obciążeniami, jakim jacht jest poddawany podczas treningów.

Dane posłużą do zaprojektowania właściwej jednostki, na której Polacy wystartują w Pucharze Ameryki. Nikt dotąd w kraju nie robił badań na taką skalę.

- Jesteśmy na etapie tworzenie bazy danych - wyjaśnia szczeciński naukowiec. - Te wszystkie czujniki, sensory i procesory mierzą siłę wiatru, zafalowanie akwenu, kąt przechyłu łódki, naprężenia na linach i wiele innych parametrów. Wszystko trafia do przenośnego komputera, a w kraju posłuży do analiz. Czas mamy mało.

Musimy wybrać te prace, które spowodują największy przyrost prędkości jachtu. Nie sposób badać wszystkiego, bo to istna kopalnia różnych spraw. Obszarem, na którym się skupiamy, są żagle. Liczba manewrów podczas regat wymusza częste zmiany ożaglowania. Przeważnie wygrywa ta załoga, która najlepiej dobierze żagle - podkreśla Armiński.

W dziobowej części mieści się okrągły otwór. To... kopalnia. Tak nazywają żeglarze to wilgotne i ciemne miejsce pod pokładem. Tu urzęduje Paweł Górski z Iławy. Jego rola polega na podawaniu i składaniu ważących po kilkadziesiąt kilogramów żagli. Niewdzięczna robota.

Szczególnie gdy na rozkołysanej łódce i na ograniczonej przestrzeni pod mokrym pokładem trzeba złożyć największy spinaker, który ma... 350 metrów kwadratowych. Górski potrafi to zrobić w niespełna sześć minut.

- Im bardziej buja, tym dłużej trwa składnie żagli. Hałas jest ogromny, akustyka niesamowita. W kopalni słychać, jak pracuje jacht, jakie wydaje dźwięki, jaki rezonans wytwarzają liny. Aż uszy bolą. Jak tu trafiłem?. Przez zupełny przypadek.

Wracałem z Olsztyna do domu. Stanąłem na stopa. Akurat zatrzymał się... Karol. Kiedy poznał, że jestem żeglarzem, szybko znaleźliśmy wspólny język. Dał mi wizytówkę i zaprosił na trening. Najpierw do Gdyni, a teraz do Walencji.

Trzy dni minęły błyskawicznie. Zobaczyliśmy zaledwie wycinek z życia załogi, która w trzy lata niemal do perfekcji ma opanować obsługę jachtu. Ustawiamy się do grupowego zdjęcia z żeglarzami. Ilu z nich za cztery lata stanie na starcie America's Cup? Karol Jabłoński cieszy się, że... wyjeżdżamy:

- Zawsze jak odwiedzają nas dziennikarze, psuje się pogoda i mamy problemy. A i wpuszczając was na pokład trzeba uważać, żeby który nie wypadł za burtę. Szczęśliwej podróży - żegna nas uśmiechnięty olsztynianin.

od 7 lat
Wideo

Zamach na Roberta Fico. Stan premiera Słowacji jest poważny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na elblag.naszemiasto.pl Nasze Miasto