MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Warmia i Mazury. Sportowe życie Jerzego Sikory

Lech Janka
Podczas turnieju Solix Cup w Olsztynie w rywalizacji VIP-ów Jerzy Sikora dotarł aż do finału. Tu przegrał ze swym dużo młodszym wychowankiem - Tadeuszem Czyczelem
Podczas turnieju Solix Cup w Olsztynie w rywalizacji VIP-ów Jerzy Sikora dotarł aż do finału. Tu przegrał ze swym dużo młodszym wychowankiem - Tadeuszem Czyczelem
- Kto mnie nie zna, widząc na przeciw tenisowego stołu starszego tęgiego mężczyznę myśli, że wygrać z nim to pestka. Wielu się rozczarowało - wyznaje Jerzy Sikora, dyrektor jednej z olsztyńskich firm.

- Kto mnie nie zna, widząc na przeciw tenisowego stołu starszego tęgiego mężczyznę myśli, że wygrać z nim to pestka. Wielu się rozczarowało - wyznaje Jerzy Sikora, dyrektor jednej z olsztyńskich firm. - Teraz chciałbym się sprawdzić w mistrzostwach świata weteranów - dodaje.

Jeszcze nie tak dawno grał w II-ligowym Centbecie Dywity. Miał sześćdziesiątkę na karku, lecz tylko kilku rywali potrafiło z nim wygrać. Zwykle zdobywał dla swej drużyny najwięcej punktów. Jeszcze trzy lata temu brał udział w mistrzostwach województwa; wszedł do ósemki. Przegrał dopiero z Tomaszem Gunkowskim, zawodnikiem Legizu Morlin Ostróda.

- Może bym i wygrał z Tomkiem - mówi Jerzy Sikora. - Parkiet był jednak mokry, upadłem i nadwerężyłem sobie bark. Z trudem dotrwałem do końca.

Niektórzy zarzucają mi, że nie zająłem się poważnie trenerką. Zawsze zdawałem sobie sprawę, że trzeba by się temu poświęcić całkowicie. A przecież ja od lat prowadzę sporą firmę. Tego nie da się pogodzić. W każdym razie w ping-ponga gram do dzisiaj.

Jerzy Sikora uzbierał przez lata startów niemal worek trofeów sportowych. Dziesięć razy był mistrzem województwa, w tym sześć razy w singlu. Wygrał kilkadziesiąt turniejów. Jeszcze teraz, aby go pokonać, trzeba mieć żelazne zdrowie i nieliche umiejętności.

Po maturze w siewierskim liceum (1956 r) wybrał się na studia do Lublina. Zdał na wydział weterynarii. Studiując grał jednocześnie w piłkę nożną w Lubliniance i w ping-ponga w AZS (II i I liga). Więcej serca miał do tej drugiej dyscypliny. Szło mu coraz lepiej. W latach 1956-60 należał do najlepszych w województwie lubelskim.

W dniu, w którym Lublinianka zdobyła mistrzostwo województwa, całą ekipą wybrali się do restauracji uczcić sukces. Doszło do awantury. Interweniowała milicja, zwijając wszystkich uczestników bijatyki. Konsekwencją było kolegium i kara grzywny. Ale nie tylko.

W drużynie było dwóch studentów, wśród nich Sikora. Obaj zostali usunięci ze swych uczelni z wilczymi biletami. Nie zamierzał przerwać nauki. Namówiony przez działaczy tenisa stołowego wyjechał do Wrocławia. Podjął studia na WSR, a tamtejsza Burza przyjęła go do pierwszoligowej drużyny tenisa stołowego. Szczęście trwało bardzo krótko.

Dwa miesiące później do dziekanatu wpłynęło pismo z ministerstwa informujące o tym, że Jerzy Sikora ma zakaz studiowania weterynarii. Realnych kształtów nabierało widmo dwuletniej służby wojskowej.

Tymczasem w Olsztynie grał wtedy w tenisa stołowego student ówczesnej WSR Zbigniew Jabłonowski, dziś profesor UWM. Traf chciał, że spotkali się na akademickich mistrzostwach Polski w Krakowie. Olsztynianin dowiedział się o kłopotach Sikory.

- ,Pomogę ci się wkręcić na studia na WSR, pod warunkiem, że będziesz grał w naszym AZS" - tak mi powiedział, wspomina Jerzy Sikora. - Przypadek zrządził, że uciekając przed wojskiem trafiłem na Warmię. To był rok 1961.

Drużyna olsztyńskiego AZS była wówczas trzecią siłą w województwie. Rywalizowała z Gwardią i OKS.W 1962 roku, już z Jerzym Sikorą, akademicy awansował do II ligi. Zespół uzupełniali: Zbigniew Jabłonowski, Henryk Koperkiewicz i Gabriel Mizerski. Ten ostatni pochodził również ze Śląska.

- Po pierwszym meczu przyszło pismo z polskiego związku informujące o wycofaniu nas z rozgrywek z powodu zbyt późnego zgłoszenia Mizurskiego - opowiada Sikora. - To był szok, długo nie mogliśmy się otrząsnąć. W 1965 r. zjawił się w Mrągowie (służba wojskowa - red.) Roman Kowalski, mistrz Polski ze Spójni Warszawa.

- W tym samym czasie przyjechał do Olsztyna Romam Czekanowski z I-ligowej drużyny z Pabianic. Całą trójką przeszliśmy do OKS. Bez problemów zdobyliśmy tytuł mistrza okręgu, a po barażach awansowaliśmy do ekstraklasy. Graliśmy tam trzy sezony.

- W dwóch pierwszych zajmowaliśmy środkowe miejsca w tabeli, w trzecim spadliśmy, bo Kowalski powrócił do Warszawy, a Czekanowski wyjechał do Białegostoku. Uchodziłem w tamtym czasie za mocnego zawodnika, na rozkładzie miałem wielu utytułowanych graczy, z medalistami mistrzostw Polski i reprezentantami kraju na czele.

Sikora gra do dziś rzadko spotykanym stylem - obronnym. Przez wiele lat był uważany za ,obrońcę" numer 2 w Polsce. Grało się wtedy głównie rakietkami deskowymi. Okładziny z gumy i gąbki pojawiły się dużo później. - Dzisiejszą technikę gry określam jako rwanie setów - mówi. - To jest tak: serw dobrze zakręcony, potem szybki wjazd i po akcji. Ani to ładne, ani emocjonujące, ani płynne. Przez te wszystkie lata ping-pong bardzo stracił na widowiskowości.

Naszego bohatera interesowała nie tylko gra, również praca szkoleniowa. Na początku lat 70. podczas mistrzostw Polski dziennikarzy w Lublinie był trenerem... ,Gazety Olsztyńskiej". - W reprezentacji Gazety występowali m. in. Andrzej Bałtroczyk, Roman Sensmęcki, Stanisław Protakiewicz, Wojciech Zachalski - wylicza. - Trenowaliśmy chyba z miesiąc. Warto było.

Wróciliśmy w glorii. Drużynowo i w deblu Olsztyńska była najlepsza, a Andrzej Bałtroczyk zajął drugie miejsce w singlu.

Był równie dobrym graczem, jak trenerem i działaczem. W latach 80. przez trzy kadencje wybierano go na szefa Okręgowego Związku Tenisa Stołowego. Okres jego prezesury to start pingpongistów naszego regionu do wielkiego sportu. Okręg olsztyński stawał się z roku na rok silniejszy. Razem z Sikorą związkowy wózek pchali wówczas m. in.: Roman Przybysz, Tadeusz Krajewski, Jerzy Krawcewicz, Krzysztof Górski.

W tamtych latach zorganizowano w olsztyńskiej Uranii pamiętne Międzynarodowe Mistrzostwa Polski z udziałem najlepszych rakiet Europy oraz mecz Polska - Szwecja. Na ten czas przypada też początek działalności sportowej Tadeusza Czyczela, dzisiaj prezesa Kormorana Ostróda, którego zespół (Legiz Morliny) był przez dwa sezony mistrzem Polski.

- Tadek jest wychowankiem olsztyńskiego AZS - mówi były szef OZTS. - Ja go trenowałem. Po ukończeniu studiów na WSP wyjechał do Ostródy. Poleciłem go mojemu znajomemu dyrektorowi PGR Marcinowi Ślusarskiemu. Załatwił mu mieszkanie, zorganizował drużynę, no i zaczęły się treningi. Jak pegeery zaczęły padać, zaproponowałem, aby pingpongistów wziął pod opiekę inny mój znajomy, dyrektor Zakładów Mięsnych Morliny Janusz Lipski. Trafiłem w dziesiątkę. Zespół grał z roku na rok lepiej, aż sięgnął po najwyższe laury.

Jerzy Sikora bez cienia zazdrości przyznaje, że jego dawny podopieczny Tadeusz Czyczel zrobił kawal dobrej roboty. Uważa, że zarzuty, iż w Ostródzie grają najemnicy, są bezzasadne. - Tak dzieje się na całym świecie. Od najlepszych uczą się przecież młodzi - argumentuje. - Młodzież ma wzorce, rozwija się baza. Popieram też, a jednocześnie podziwiam, Zbyszka Pietkiewicza, za organiczną pracę, konsekwencję i to wszystko co zrobił dla żeńskiego tenisa stołowego w regionie.

- Nie powinien się jednak tak izolować od środowiska, władz sportowych, okręgowego związku. Aby mieć wynik, musi być szeroka symbioza. Podoba mi się też praca Tadeusza Mierzejewskiego w Mrągowii. Jego sekcja ma kłopoty finansowe. Myślę, jakby mu tu pomóc.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wojciech Łobodziński, trener Arki Gdynia: Karny był ewidentny

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na elblag.naszemiasto.pl Nasze Miasto